Cellini okazała się być bransoletą teatralną, wielką, czaso- i koralikożerną, czego nie wzięłam pod uwagę zamawiając koraliki. Zamówione TOHO6 (po dwa opakowania z każdego koloru) wystarczyły na taki kawałek:
|
cellini obecnie |
|
pod innym kątem |
|
a tak wygląda środek |
przede mną jeszcze sporo pracy. Słyszałam już sugestie, że powinnam dać sobie z nią spokój, nawlec na wstążkę i zrobić z tego naszyjnik :-/ O NIE! Żadne takie! Będzie bransoleta cellini monstre... trzeba tylko poczekać na kolejną dostawę koralików.
Czytałam na wielu stronach, że cellini daje nieskończone możliwości tworzenia różnych wzorów, ale dopiero dłubiąc cellini samodzielnie przekonałam się że to prawda. Przez pierwsze 5 rzędów liczyłam koraliki i niewolniczo trzymałam się schematu, potem próbowałam dobierać koraliki z pamięci, każda pomyłka, a było ich całe mnóstwo (ilość sprutych rzędów można spokojnie określić jako dwukrotną ilość rzędów przerobionych), każda zmiana koloru czy wielkości koralika zmieniała kształt i wzór całej "celinki".
Moje wnioski "cellinowe":
- nie bać się cellini, to bardzo przyjazny twór
- igła nr 10 jest wystarczająco cienka do koralików TOHO15
- jeśli TOHO15 jest pierwszym koralikiem w rzędzie znaczy to, że trzeba będzie przeprowadzić przez niego nić TRZYKROTNIE, wtedy należy bardzo uważnie go wybierać. TOHO są równe, ale jednak mają minimalne różnice w otworach. Mniej czasu traci się na wybranie odpowiedniego koralika niż na prucie dwóch rzędów (kilkakrotnie pękał mi koralik przy trzecim przejściu, czasem wystarczy pokręcić nieco igłą, ale czasem jednak otwór był za mały i.... KABUM!)
- nie przebijać nici
- dociągać nić po każdym okrążeniu
Odkładam igłę... na razie